top of page

GŁOS NAUCZYCIELA, KTÓRY ODZYSKAŁ SIŁĘ.

Opowieść o tym, że nawet po najdłuższej zimie przychodzi wiosna.

athlete-training-outdoors-2025-03-14-16-37-11-utc.jpg

Nazywam się Michał. Mam 42 lata. Od siedemnastu lat uczę wychowania fizycznego. Zawsze chciałem. Zawsze kochałem. Ale przez długi czas miałem wrażenie, że stoję w listopadzie, z którego nie da się wyjść.

Bo wszystko było szare. Szare mury mojej szkoły. Szara hala, w której echo moich kroków brzmiało jak wspomnienie czegoś, co dawno zamarło. Zapach kurzu mieszał się z wilgocią, jakby budynek od lat nie oddychał. Szare spojrzenia uczniów, zmęczone i obojętne. Szary system, który nie tylko nie świecił światłem nadziei, ale zdawał się gasić wszystko wokół. A we mnie – kolorowy chłopiec z marzeniami – zaczynało gasnąć światło.

DLATEGO POSTANOWIŁEM ZOSTAĆ NAUCZYCIELEM.

Myślałem: „Przekażę dzieciom to, co mnie uratowało.”

Ale już na studiach zrozumiałem, że coś tu nie gra. Brakowało mi jednej rzeczy, która była dla mnie kluczem – siły. Nie tej z ciężarów – tej z wnętrza. Tego przekonania: „Mogę. Dam radę. Jestem silny.”
 

Nie było siłowni. Nie było specjalizacji „trening siłowy dla dzieci i młodzieży”. Nie było narzędzi, które pozwalałyby zbudować młody człowiek od środka. Pamiętam, jak siadałem po zajęciach z głową pełną pytań – czy naprawdę nie widzą, jak bardzo tego brakuje? Czy naprawdę sądzimy, że młodzież potrzebuje tylko przepisów gier zespołowych? Gdy próbowałem zapytać wykładowców o miejsce dla treningu siłowego w rozwoju młodego człowieka, patrzyli na mnie z lekkim zdziwieniem, jakbym poruszał temat spoza akademickiej mapy. Było dużo teorii, gier zespołowych, przepisów, technik. Ale nie było serca. Nie było odwagi, by zobaczyć, że to właśnie siła fizyczna – budowana mądrze i bezpiecznie – może stać się pierwszym krokiem do siły psychicznej.
 

Powrót do szkoły. A tam – czas się zatrzymał. Wrzuciłem plecak przez ramię i wróciłem do tej samej szkoły, w której sam dorastałem. I z każdym krokiem miałem wrażenie, że nic się nie zmieniło.
 

Ta sama skrzynia gimnastyczna, z odrapaną farbą i zadrapaniami po setkach butów. Te same drabinki, z których miejscami odpadał lakier, a śruby rdzewiały w ciszy. Ten sam kurz na piłce lekarskiej, który jakby nigdy nie był ścierany. Ta sama nuta zapachu – jakby starego listopada, który nigdy się nie skończył, przesiąknięta wilgocią, potem sprzed lat i smutkiem przeszłości, który nigdy nie miał szansy wyparować.

large-spacious-sports-hall-for-training-and-physi-2024-10-18-10-00-47-utc.jpg

A dzieci? Inne. Cichsze. Słabsze. Ostrożniejsze. Chłopcy, którzy nie potrafili się podciągnąć. Dziewczynki, które chowały się za zwolnieniami. Dzieci z ciężkimi plecakami i jeszcze cięższymi myślami. Dzieci, które bały się poruszyć – bo nikt ich nigdy nie nauczył, że mają prawo być silne.

Ja też próbowałem. Ale co mogłem zrobić bez słońca? Przynosiłem taśmy z domu. Rysowałem plany lekcji na kolanie. Zamieniałem piłki w obciążenia, szukając namiastki siłowni.

Ale nie miałem narzędzi. Nie miałem przestrzeni. Nie miałem systemu, który by mnie wspierał.

Aż któregoś dnia zrozumiałem, że gasnę. Nie dlatego, że straciłem pasję. Tylko dlatego, że nie mogłem jej nigdzie wlać.

I wtedy – przyszedł wiatr. Przyszła zmiana.

Ktoś rzucił hasło: „Zróbmy szkolną siłownię.”

Najpierw pomyślałem – znów marzenia. Ale potem pojawił się projekt. Potem decyzja. Potem dostawa. I w końcu – wiosna.

Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz wszedłem do nowej przestrzeni. W jednej części – strefa dziewcząt. Kolory, grafiki, multimedia. W drugiej – strefa chłopców. Energia, wyzwania, moc. Na środku – światło.

Maszyny TYTAX – ustawione specjalnie pod potrzeby młodzieży. Aplikacja pokazująca, jak ćwiczyć. Na ekranie – animacja mięśni. Z głośników – muzyka. Z twarzy dzieci – radość.

I wtedy ja też się uśmiechnąłem. Pierwszy raz od lat.

Dzieci zaczęły kwitnąć. Ja – razem z nimi. Nie było już zwolnień. Dziewczyny ćwiczyły ramię w ramię z chłopakami. Była wspólnota. Wysiłek. Przekraczanie granic.

Pamiętam Anię – wcześniej bladą jak grudniowy poranek, cichą, zawsze stojącą z tyłu, unikającą kontaktu wzrokowego. Na pierwszych zajęciach na siłowni podchodziła do sprzętu z niepewnością, dotykała go jakby bała się, że nie jest dla niej. Ale przyszła znów. I znów. Ćwiczyła regularnie, krok po kroku, bez presji – aż pewnego dnia, gdy unosząc sztangielkę, spojrzała w lustro i pierwszy raz zobaczyła w nim nie kogoś słabego, ale dziewczynę z siłą. Powiedziała mi wtedy: „Proszę pana… pierwszy raz w życiu czuję się silna.” Po miesiącu ćwiczeń na siłowni – rozkwitła. Powiedziała mi: „Proszę pana… pierwszy raz w życiu czuję się silna.”

Ja też.

Pierwszy raz od lat poczułem, że jestem nauczycielem, a nie odtwórcą programu.

Szkolna siłownia marzeń – to nie tylko sprzęt. To światło. To wiosna po długiej zimie. To odpowiedź na bezsilność. To ruch tam, gdzie był zastój. To uśmiech tam, gdzie był wstyd.
 

Dziś wiem: warto było czekać. Warto było nie zgasnąć.

Do wszystkich nauczycieli wychowania fizycznego: NIE JESTEŚCIE SAMI.

System nas zawiódł. Ale teraz mamy głos. Mamy przestrzeń. Mamy narzędzie.

portrait-of-friends-watching-game-in-sports-bar-on-2024-10-19-07-00-03-utc.jpg

Szkolna siłownia marzeń to nie tylko projekt. To światło w oczach dzieci. To jak ogród, który przez lata leżał w cieniu, nieuprawiany, zapomniany. A teraz – dzięki trosce, odpowiednim warunkom i odrobinie wiary – zakwitł tysiącem barw. Każde ćwiczenie to jak nowy liść, każda pokonana słabość to jak pierwszy pąk. A my, nauczyciele, jesteśmy ogrodnikami – wracamy codziennie, by podlewać nadzieję i patrzeć, jak rośnie siła. Ich i nasza. A kiedy ono wraca – my też wracamy do życia.

bottom of page